Gdzieś
– dokładnie nie wiadomo gdzie, ale nie jest to najważniejsze w naszej opowieści
– stały dwie wąskie kamienice sklejone ze sobą jedną ze ścian, co powodowało,
że cieplej było ich mieszkańcom, kiedy wiały mroźne wiatry. Pierwsza z nich miała
czerwone drzwi i balkonik z kwiatami, druga poddaszowe okienko przypominające
połowę plastra limonki i zielone drzwi. W kamienicy z czerwonymi drzwiami
mieszkała Karolina, redaktorka książek dla dzieci, zaś za drzwiami zielonymi
Karol, muzyk orkiestry kameralnej sławnej w całej Europie. Choć Karolina i Karol
byli sąsiadami od trzech lat, ona jeszcze nie widziała jego zielonych oczu, a
on nie zerknął na jej zadarty nosek, bo zawsze, kiedy wychodzili ze swoich
mieszkań, ona niosła ogromny stos książek i książeczek, a on dźwigał wielki
kontrabas. Wiedzieli o sobie niewiele – tylko tyle, że ona ma czerwone buty z
okrągłymi czubkami, a on zielone sznurowane trzewiki. Było jednak coś, co ich
łączyło – praca od świtu do nocy i przekonanie, że muszą się zakochać od
pierwszego wejrzenia, bo to duża oszczędność czasu.
–
Prezenty, randki, serduszka, kwiatuszki, desery z truskawkami i długie rozmowy
– to nie dla mnie. Ja muszę się zakochać, od pierwszego wejrzenia – mówiła właścicielka
czerwonych butów i całe dnie siedziała z nosem w książkach, sprawdzając czy
ilustrator zamiast myszki nie narysował szczura i czy wszystkie litery „ą”
mają ogonki, a „ź” – kreseczki.
– Randki, spacery,
westchnienia, bukieciki kwiatów i długie sączenie miętowej lemoniady – to nie
dla mnie. Ja muszę się zakochać od pierwszego wejrzenia, by nie tracić czasu –
mówił do siebie właściciel zielonych trzewików i całe dnie spędzał, ćwicząc
grę na wielkim instrumencie oraz pisząc nuty wyglądające jak małe czarne
żuczki.
Nastała wiosna. Ptaki
kilka razy dziennie koncertowały, kwiaty przechwalały się kolorami swoich
płatków, ludzie robili wiosenne porządki, a koty i kotki przytulały się do
siebie. Była pierwsza niedziela kwietnia. To właśnie tego dnia Karolina i
Karol postanowili zakochać się od pierwszego wejrzenia.
Ona pojechała
poszukać miłości na wschód, on zaś na zachód.
Przez cały dzień ona wpatrywała
się w oczy: listonosza, którego spotkała na ulicy, rowerzysty, który
przystanął, by napompować oponę, kelnera, który podał jej ciasteczko z wisienką
i kapką czekolady, gazeciarza, który sprzedał jej kolorowy tygodnik,
młodzieńca, który tańczył z deskorolką, fotografa próbującego sfotografować
pająka, który tańczył na pajęczynowej
nitce oraz pana w spodniach w kratkę, który siedział na murku i wyglądał na
osobę mającą bardzo dużo czasu. W tym miejscu ciśnie się na usta pytanie: – „I
co?”. „I nic” – podąża za pytaniem odpowiedź. Karolina, choć bardzo się
starała, nie znalazła miłości od pierwszego wejrzenia.
W
tym samym czasie Karol czynił to, co Karolina. Zerkał na wiele kobiet z
nadzieją, że połączą się ich spojrzenia i bardzo szybko się zakocha. Choć
zaglądał w oczy pani, która wracała z targu z koszykiem z porami, dziewczyny
wieszającej pranie na sznurze rozpiętym między kwitnącymi wiśniami,
sprzedawczyni podającej mu bagietkę, pani z burzą włosów na głowie,
właścicielki pudla, który wyglądał, jakby był złożony z kilkunastu białych
pomponów, rowerzystki, która nuciła jakąś piosenkę pod nosem i panienki, której
sukienka przypominała wiosenną łąkę – niestety. Podobnie jak Karolina nie
znalazł tego, czego szukał.
–
Tyle czasu dziś straciłem... – narzekał, idąc ze spuszczoną głową. – Gdybym ten
czas poświęcił na ćwiczenie etiudy, jej wieczorne wykonanie można by nazwać doskonałym.
–
Straciłam tak dużo cennego czasu – narzekała Karolina, spoglądając, jak pod jej
stopami przesuwają się kolejne chodnikowe płytki. – W tym czasie mogłam
przeczytać średniej grubości książkę i zaznaczyć w niej wszystkie psotne
litery.
Tak
narzekając, Karolina wracała ze wschodu, a Karol z zachodu. Wkrótce znaleźli
się przed swoimi kamienicami i właśnie wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Czerwone buty z
okrągłymi czubkami spotkały się z zielonymi sznurowanymi trzewikami. Zielone
oczy spotkały się z niebieskimi i sąsiedzi zakochali się w sobie po same uszy.
– Czy mogę zaprosić
panią na filiżankę kakao? – nieśmiało zapytał Karol.
– Tak – odpowiedziała
tylko Karolina i od tej chwili stali się nierozłączni. No, może z wyjątkiem
tych chwil, które ona musiała poświęcić książkom, a on kontrabasowi. Dawniej
osobno biegali po kałużach, obserwowali gwiazdy i robili zapiekankę ze
szpinakiem i serem. Teraz czynią to razem.
–
Ale słodka ta musztarda – powiedział pewnego dnia Karol, przełykając kawałek
sera z kleksem ostrej musztardy, którą uznano za najbardziej ostrą musztardę na
świecie i nadano jej nazwę „węgierski ogień”.
–
Zgadzam się z tobą, Karolu, ta musztarda jest słodziutka jak lawendowy miód –
dodała Karolina.
No
cóż, tak mogą powiedzieć tylko ci, którzy są naprawdę zakochani. Dla nich nawet
ostra papryczka smakuje jak dojrzała słodka truskawka.
Jeśli chcecie przeczytać opowiastki o cierpliwości, smutku i samodzielności - zajrzyjcie do KSIĘGI SPRAW WAŻNYCH LAMELII SZCZĘŚLIWEJ.
Pozdrawiam!
Jeśli chcecie przeczytać opowiastki o cierpliwości, smutku i samodzielności - zajrzyjcie do KSIĘGI SPRAW WAŻNYCH LAMELII SZCZĘŚLIWEJ.
Pozdrawiam!
Lamelia Szczęśliwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz