piątek, 14 lutego 2014

Opowiastka o miłości



Gdzieś – dokładnie nie wiadomo gdzie, ale nie jest to najważniejsze w naszej opowieści – stały dwie wąskie kamienice sklejone ze sobą jedną ze ścian, co powodowało, że cieplej było ich mieszkańcom, kiedy wiały mroźne wiatry. Pierwsza z nich mia­ła czerwone drzwi i balkonik z kwiatami, dru­ga poddaszowe okienko przypominające połowę plastra limonki i zielone drzwi. W kamienicy z czerwonymi drzwiami mieszkała Karolina, redaktorka książek dla dzieci, zaś za drzwiami zielonymi Karol, muzyk orkiestry kameralnej sławnej w całej Europie. Choć Karolina i Ka­rol byli sąsiadami od trzech lat, ona jeszcze nie widziała jego zielonych oczu, a on nie zerknął na jej zadarty nosek, bo zawsze, kiedy wychodzili ze swoich mieszkań, ona niosła ogromny stos książek i książeczek, a on dźwigał wielki kontrabas. Wiedzieli o sobie niewiele – tylko tyle, że ona ma czerwone buty z okrągłymi czubkami, a on zielone sznurowane trzewiki. Było jednak coś, co ich łączyło – praca od świ­tu do nocy i przekonanie, że muszą się zakochać od pierwszego wejrzenia, bo to duża oszczędność czasu. 



– Prezenty, randki, serduszka, kwia­tuszki, desery z truskawkami i długie rozmowy – to nie dla mnie. Ja muszę się zakochać, od pierwszego wejrzenia – mówiła właści­cielka czerwonych butów i całe dnie siedziała z nosem w książkach, sprawdzając czy ilustrator zamiast myszki nie narysował szczura i czy wszystkie lite­ry „ą” mają ogonki, a „ź” – kreseczki.
– Randki, spacery, westchnienia, bukieciki kwiatów i długie sączenie miętowej lemoniady – to nie dla mnie. Ja muszę się zakochać od pierwszego wejrzenia, by nie tracić czasu – mówił do siebie właściciel zielonych trzewików i całe dnie spędzał, ćwi­cząc grę na wielkim instrumencie oraz pisząc nuty wyglądające jak małe czarne żuczki.
Nastała wiosna. Ptaki kilka razy dziennie koncertowały, kwiaty przechwalały się kolorami swoich płatków, ludzie robili wiosenne po­rządki, a koty i kotki przytulały się do siebie. Była pierwsza niedziela kwietnia. To właśnie tego dnia Ka­rolina i Karol postanowili zakochać się od pierwszego wejrzenia.
Ona pojechała poszukać miłości na wschód, on zaś na zachód.
Przez cały dzień ona wpa­trywała się w oczy: listonosza, którego spotkała na ulicy, ro­werzysty, który przystanął, by napompować oponę, kelnera, który podał jej ciasteczko z wi­sienką i kapką czekolady, gaze­ciarza, który sprzedał jej kolorowy tygodnik, młodzieńca, który tań­czył z deskorolką, fotografa próbu­jącego sfotografować pająka, który tańczył na pajęczynowej nitce oraz pana w spodniach w kratkę, który siedział na murku i wyglą­dał na osobę mającą bardzo dużo czasu. W tym miejscu ciśnie się na usta pytanie: – „I co?”. „I nic” – po­dąża za pytaniem odpowiedź. Ka­rolina, choć bardzo się starała, nie znalazła miłości od pierwszego wejrzenia.
W tym samym czasie Karol czynił to, co Karolina. Zerkał na wiele kobiet z nadzieją, że połączą się ich spojrze­nia i bardzo szybko się zakocha. Choć zaglą­dał w oczy pani, która wracała z targu z ko­szykiem z porami, dziew­czyny wieszającej pranie na sznurze rozpiętym mię­dzy kwitnącymi wiśniami, sprzedawczyni podającej mu bagietkę, pani z burzą włosów na głowie, właścicielki pudla, któ­ry wyglądał, jakby był złożony z kilkunastu białych pomponów, rowerzystki, która nuciła jakąś piosenkę pod nosem i panienki, której sukienka przypominała wio­senną łąkę – niestety. Podobnie jak Karolina nie znalazł tego, czego szukał.
– Tyle czasu dziś straciłem... – narzekał, idąc ze spuszczoną głową. – Gdybym ten czas poświęcił na ćwiczenie etiudy, jej wieczorne wykonanie można by nazwać doskonałym.
– Straciłam tak dużo cennego czasu – narzekała Karolina, spoglądając, jak pod jej stopami przesuwają się kolejne chodnikowe płytki. – W tym czasie mogłam przeczytać średniej grubości książkę i zaznaczyć w niej wszystkie psotne litery.
Tak narzekając, Karolina wracała ze wschodu, a Karol z zachodu. Wkrótce zna­leźli się przed swoimi kamienicami i właśnie wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Czerwone buty z okrągłymi czub­kami spotkały się z zielonymi sznurowanymi trzewikami. Zie­lone oczy spotkały się z niebie­skimi i sąsiedzi zakochali się w sobie po same uszy.
– Czy mogę zaprosić panią na filiżankę kakao? – nieśmiało za­pytał Karol.
– Tak – odpowiedziała tylko Karolina i od tej chwili stali się nierozłączni. No, może z wyjątkiem tych chwil, które ona musiała po­święcić książkom, a on kontrabasowi. Daw­niej osobno biegali po kałużach, obserwowa­li gwiazdy i robili za­piekankę ze szpinakiem i serem. Teraz czynią to razem.
– Ale słodka ta musztarda – powiedział pewnego dnia Karol, przełykając kawałek sera z kleksem ostrej musztardy, którą uznano za najbardziej ostrą musztardę na świecie i nadano jej nazwę „węgierski ogień”.
– Zgadzam się z tobą, Karolu, ta musztarda jest słodziutka jak lawendowy miód – dodała Karolina.
No cóż, tak mogą powiedzieć tylko ci, którzy są naprawdę zakochani. Dla nich nawet ostra papryczka smakuje jak dojrzała słodka truskawka.


Jeśli chcecie przeczytać opowiastki o cierpliwości, smutku i samodzielności - zajrzyjcie do KSIĘGI SPRAW WAŻNYCH LAMELII SZCZĘŚLIWEJ.

Pozdrawiam!

Lamelia Szczęśliwa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz